Dość szybka była odpowiedź gospodarzy, bo już sześć minut później mieliśmy remis. Tomasz Tragarz zdecydował się na strzał z 35 metrów. Piłka co prawda nie znalazła drogi do bramki Wieczerzaka, lecz nim zdążyli wyekspediować ją z własnego pola karnego obrońcy Wisłoka to dopadł do niej Damian Wolański i bez problemu umieścił w siatce.
Raz ryby, żaby i raki wpadły na pomysł taki, żeby opuścić staw, siąść pod drzewem i zacząć zarabiać śpiewem. Ale cóż, kiedy ryby śpiewały tylko na niby, żaby na aby-aby, a rak ? byle jak? Taką piosenkę do słów Jana Brzechwy śpiewała na jednym z opolskich festiwali Krystyna Sienkiewicz. Najwyraźniej pomysł ryb, żab i raków bardzo się wszystkim spodobał i dzisiaj na śpiewaniu zarabia się całkiem nieźle i nawet jeśli ktoś śpiewa cienko, albo nawet aby-aby, może z tego żyć aż do śmierci. Na przykład pewien zespół po kilka razy zagarniał nagrody za utwór jakoś tak opiewający erotyczne zalety panienek przelecianych przez szansonistę (Baśka miała fajny biust, (...) Ela obciągała cudnie (...) więc na noc umówiłem się z Alą (...) Potem latały ze wzdętymi brzuchami, jak konie w galopie... i tak dalej), więc, jak proroczo przewidział Jerzy Stuhr, śpiewać każdy może. Pisać też, zwłaszcza teksty. Na przykład za moich czasów szalenie popularna w kołach wojskowych była piosenka ch... ci w d... moja miła, tyś przyczyną moich łez; tyś mnie tryprem zaraziła... i tak dalej. Gdyby anonimowy autor doczekał współczesności, mógłby śmiało ubiegać się nawet o nagrodę "Nike" ex aequo z Dorotą Masłowską, tworzącą w podobnej poetyce. Niech im tedy będzie na zdrowie, tym bardziej że czasy są ciężkie i każdy radzi sobie, jak tam potrafi. Tego roku festiwal piosenki w Opolu trwał od 10 do 12 czerwca i niby był wyjątkowo uroczysty z uwagi na 80-lecie Polskiego Radia, ale co tu ukrywać ? za komuny było lepiej! Transmisje z festiwalu wymiatały do czysta ulice miast i osiedli, a przecież na tym się nie kończyło! Każda szanująca się gazeta wysyłała do Opola swego przedstawiciela, co z reguły było poprzedzane bezlitosną rywalizacją. Toteż recenzenci dokonywali cudów dziennikarskiej wirtuozerii, łamy prasy wzbierały falą subtelnych polemik, bo festiwal piosenki był, obok zawodów sportowych, jedyną enklawą wolności. Zamknięta w wieży z kości słoniowej partia nie uważała chyba za stosowne ujawniać jakichś preferencji wśród piosenkarzy, podczas gdy np. wśród literatów obowiązywała już ścisła hierarchia. Oczywiście, załatwiano w prasie również chamskie porachunki na tle nieporozumień przy podziale forsy, ale że w tekstach piosenek autorzy przemycali potężny ładunek publicystyki, więc i krytyczne recenzje z festiwalu siłą rzeczy dostosowywały się do poziomu. Wszyscy do siebie porozumiewawczo mrugali, ku ogólnemu zadowoleniu, zgodnie z maksymą Franciszka ks. de La Rochefoucauld: nikt nie jest zadowolony ze swojej fortuny, każdy ? ze swego rozumu. Dzisiaj opolski festiwal nie jest już żadną enklawą czegokolwiek, toteż nawet uchodzący za buntownika Paweł Kukiz natarczywe pytania swojej pani, kto wiarę naszą sprzedał? zbywa zdawkowym bo tutaj jest jak jest, po prostu i ty dobrze o tym wiesz, co jest trochę bardziej uprzejmą formą odzywki spopularyzowanej przez Bogusława Lindę: nie chce mi się z tobą gadać. Zebrało mi się na te wspominki i porównania, bo akurat uczestniczyłem w panelu zorganizowanym w Domu Dziennikarza przy ul. Foksal w Warszawie z udziałem red. Tomasza Lisa, Rafała Ziemkiewicza i Krzysztofa Czabańskiego z okazji ukazania się książki tego ostatniego pt. Ruska baba. Temat był oczywiście inny, o polskiej polityce zagranicznej, ale za sprawą prowadzącego red. Tomasza Sakiewicza, dyskusja zogniskowała się wokół agentury. Red. Sakiewicz odniósł się bowiem do lansowanego przez K. Czabańskiego poglądu, jakoby w III Rzeczypospolitej dominującą pozycję zajmowała rosyjska agentura. Z kronikarskiego obowiązku odnotowuję, że red. Lis opinię tę uznał za skrajnie przesadzoną, podczas gdy red. Ziemkiewicz, nie mówiąc już o red. Czabańskim zdecydowanie nie podzielali takiej oceny. Zabierając głos w dyskusji przypomniałem, że Mahatma Gandhi w przystępie szczerości wyznał kiedyś, że nic nie jest tak kosztowne, jak stworzenie wrażenia ubóstwa i prostoty. Agentura podobnie; dokłada wszelkich starań, by stworzyć wrażenie, iż na polskiej scenie politycznej panuje pełny spontan i odlot, no a my, dziennikarze, już to świadomie, już to w pomroczności jasnej, też w tym uczestniczymy. Wydaje mi się atoli, że pogląd, jakoby w Polsce dominowała ruska agentura nie wytrzymuje chyba krytyki. Gdyby tak rzeczywiście było, to cóż w takim razie robi u nas razwiedka amerykańska? Czyżby zbijała bąki? (?) Stanisław Michalkiewicz Kup książkę. Ryby, żaby i raki raz wpadły na pomysł taki, żeby opuścić staw, siąść pod drzewem. i zacząć zarabiać śpiewem. No, ale cóż, kiedy ryby. śpiewały tylko na niby, żaby na aby-aby, a rak byle jak. Średnia ocen.Kiedy patrzę na sytuację upadających klubów piłkarskich zachodniej Małopolski, od razu przychodzi mi do głowy wiersz Jana Brzechwy o rybach, żabach i rakach. Niby zapału do ratowania futbolu nie można nikomu odmówić, ale jakoś piłkarzom, działaczom i miejskim rajcom, bez pomocy których sport nie może obecnie istnieć, nie jest ze sobą po drodze. Kiedy przyjdzie pora refleksji, może być już za późno. Widziane z boku: Jerzy ZaborskiNiepewny jest los Górnika Brzezscze i Fabloku Chrzanów. Każda ze spraw ma inny wymiar, ale mają ze sobą także coś wspólnego."Ryby, żaby i raki, raz wpadły na pomysł taki, by opuścić staw, siąść pod drzewem i zacząć zarabiać śpiewem". Przenosząc to na grunt sportowy, działacze Fabloku dziwią się, że piłkarze pozbawieni lokalnego patriotyzmu potrafią porzucić V ligę i grać nawet w klasie A (dwie klasy niżej), po małych miastach i wsiach, byle dostać parę groszy więcej niż w klubie z miasta (nasze ryby) odbijają piłkę działaczom (naszym żabom), że tym z kolei brakuje odwagi, by przedstawić sytuację w klubie. Z kolei działacze wytykają sponsorom i władzom miasta (nasze raki), że nie tylko nie zwiększają dotacji na sport, ale także je kolei miasto i sponsorzy twierdzą, że żaden inwestor nie wejdzie do Fabloku, skoro stadion jest w prywatnych rękach. Sytuacja patowa. Nawet zawołania w stylu bajkowego raka, czyli: "rodacy, musimy wziąć się do pracy. Mam pomysł zupełnie nowy - zacznijmy kuć podkowy", czy propozycje innych bajkowych wodniaków, budować mosty, czy szyć obuwie, niczego nie wnosi. Wszelkie plany odbudowy stoją w martwym że przecież ryby, robiły tylko na niby, żaby na aby aby, a rak, byle jak Z kolei w Brzeszczach zupełna paranoja. Nie ma kto kierować dobrze prosperującym klubem. Urzędująca ekipa poczuła się zbyteczna, nie mając oparcia we władzach miasta, wysuwając pod jego adresem pewne propozycje. Rajcy stwierdzili, że gdyby wiedzieli o nich rok wcześniej, piłkarze już teraz funkcjonowaliby w nowych realiach. Wreszcie doszło do spotkania pojednawczego z radą, ale kiedy po pewnym czasie burmistrz zmieniła nieco wcześniejsze ustalenia, stara ekipa nie chciała wejść do nowych władz, a że innych nie ma, los klubu stanął pod znakiem zapytania. Stara ekipa wolała unieść się ambicją niż spełnić wymóg stawiany przez miasto, które może rozmawiać tylko z zarządem, a że go nie ma, wina za upadek seniorów spadnie na działaczy, i to oni, choć cztery lata wcześniej wyciągnęli klub z długów, mogą zostać uznani grabarzami brzeszczańskiego futbolu. Wiele może się zmienić na lepsze już bajka ma swój morał, a ten jest smutny i chrzanowianie wraz z brzeszczanami muszą się postarać, by nie podzielić losu bajkowych wodniaków. Wszyscy pamiętamy, że kiedy przyszło opamiętanie, ludzie na ich szkodę spuścili ze stawu w płacz, reszta też, lecz czy staw zapełni się łzami? To już zważcie że przecież ryby, płakały tylko na niby, żaby na aby aby, a rak byle jak.... 27 239 240 215 8 52 233 85